EMIGRACJA: Agnieszka Steur „Z pamiętnika młodej Polki w Holandii” (część II) – 02.12.2008

1. Kryształowa Matka Boża i antyczni herosi /2. Moje trzy grupy Holendrów/ 3. Psychologia remontu /4. Mój rosyjski akcent

agnieszka-steur.jpg

 Angieszka Steur (30 lat z Wałbrzycha) zdobyła we wrześniu 2008 r. wyróżnienie w konkursie Marszałka Senatu RP pt. “Polacy na ścieżkach świata – blaski i cienie emigracji” za pracę “Z pamiętnika Polki na emigracji: Kilka dni z wielu”. Był to jej debiut literacki,  czytaj

1.
Dzień, w którym kochałam Holendrów najbardziej
Kryształowa Matka Boża i antyczni herosi

Dom płonął. Żółto-czerwone jęzory sięgnęły już dachu. Temperatura była tak wysoka, że szyby w sąsiednich domach pękały. Ogień to jakby stworzenie, istota pożerająca wszystko, co napotka na drodze. Nie czuje litości i będzie pędzić przed siebie tak długo, aż ktoś go nie powstrzyma.

Wszystko zaczęło się od jednej świeczki, która spadła ze stołu i wturlała się w zasłony. Ogień wspiął się po materiale do góry. Starsza pani, przerażona tym co się dzieje, zerwała zasłony dotkliwie parząc sobie dłonie. Nie myślała, pragnęła tylko jednego, by ten intruz opuścił jej dom. Otworzyła drzwi, chciała wyrzucić płonące zasłony na zewnątrz.

Wydawało się, że ogień tylko na to czekał, tlen dał mu siłę. Teraz mógł już opanować cały dom. Wspinając się po framugach okien, dostał się najpierw na pierwsze piętro a potem na strych. W końcu wdrapał się na dach. Płomienie, jak bardzo długie ramiona, zaczęły sięgać domów obok.

Jedną z tych „płonących dłoni” zobaczył mój mąż. Razem z dziećmi sprzątali strych, sprzątali i tańczyli w takt muzyki Santany. W pierwszej chwili trudno mu było zrozumieć co widzi. To było absurdalne. Tego przecież nigdy przed naszymi oknami nie było!! Złapał dzieci tak jak stały. Wybiegł z domu, wsadził je do auta i odjechał zostawiając miejsce dla aut straży pożarnej.

Po chwili zjawiła się sąsiadka z przeciwka. Zobaczyła nasze bose dzieciaczki i pobiegła do domu, po ciuchy swoich dzieci. Wróciła, ubrała je i siadła z nimi w samochodzie i starała się zająć ich uwagę opowiadając różne historyjki. W tym czasie mąż usiłował skontaktować się ze mną. Starał się też ustalić, co w domu jest na tyle ważne, by to teraz ratować.

Nagle, nie wiadomo skąd, zjawił się tłum ludzi. Młodzieńcy wpadli do naszego domu i wydawało się, że o wiele lepiej wiedzieli, co należy ratować. Dom wypełniał się dymem, okna pękały a oni wynosili nasze rzeczy. Ratowali obrazy, zdjęcia, stare zegary. Wynieśli mój komputer i tę starą szafkę z przedpokoju. Nigdy nie widziałam tych ludzi, ale wiem, że bardzo dużo ryzykowali, aby uratować to, co dla nas ważne.

Gdy wreszcie dotarłam na miejsce, na parkingu przed domem stała sterta naszych skarbów. Na samej górze, jakby uspakajająco z obietnicą, że wszystko będzie dobrze, stała kryształowa Matka Boża. Moja córeczka dostała ją od babci i dziadka.

Nasi sąsiedzi podchodzili i obejmowali nas. Proponowali, coś ciepłego, nocleg, pomoc. Wtedy nie istniały granice, te płomienie połączyły nas. Strażacy pojawili się jeszcze przed moim przyjazdem. Widziałam ich, jak bez wahania podejmowali walkę z szalejącym ogniem. Tej nocy przypominali bardziej antycznych herosów i to oni uratowali nasz dom.

Ogień starał się dachem przedostać do nas, ale tam skończył swą wędrówkę. Nie straciliśmy wiele. Jedno, co na pewno mój mąż i dzieci straciły, to sympatię do Santany. Za każdym razem, gdy słyszą tę charakterystyczną gitarę, czują pożar za plecami. Wiele nocy nie mogliśmy przespać myśląc, a co by było gdyby. Nie było żadnego gdyby, na szczęście. Byli za to ludzie, którzy okazali nam niesamowicie wiele serca.

2.
Moje trzy grupy Holendrów

W naszym świecie wszytko gdzieś przynależy. Musi przynależeć, bo jeśli nie, to trochę jakby nie istniało. Są grupy, klasy, gatunki. Mamy wielkie zwierzęta, małe owady, samochody, języki, ciastka i grupy krwi. Wszystko gdzieś do czegoś jest przypisane. Ludzie też lubią przypisywać się do jakiejś konkretnej grupy. Mogą być religijne, narodowościowe, społeczne, klasowe i jeszcze wiele innych, właściwie im więcej tym lepiej. Jak ktoś nie czuje się związany z jakąś grupą, to też jest już w grupie – tych niezrzeszonych. Poza przynależnością do grupy, ludzie uwielbiają dzielić innych. Jeśli coś jest już podzielone, zawsze można obmyślić podgrupy, podgatunki i wiele innych pod… Wymyślanie takich grup jest lepsze od uogólniania.

Ja, w raczej niemożliwym do określenia momencie i trochę nieświadomie, też stworzyłam podział – podzieliłam Holendrów. Zrobiłam to na podstawie ich znajomości Polski i Polaków. Mogę chyba stwierdzić, że istnieją trzy grupy Holendrów.

Grupa pierwsza to niewiedzący – Holendrzy, którzy o naszym kraju nic nie wiedzą i się z tym nie kryją. Dawno temu, stworzony został konkretny a mimo to całkowicie sztuczny koniec świata. Żelazna kurtyna, zmieniła nieskończoność w coś bardzo konkretnego i świat skończył się tam gdzie kończą się Niemcy. Co prawda, co jakiś czas dochodzą wiadomości z „stamtąd” i wiadome jest, że tam jednak coś istnieje, ale co to jest dokładnie, jest już nieważne. Więc lepiej udawać, że nie ma nic.
– Ooo, jedziecie do Polski, hmmm, a przejeżdżacie przez Austrię?
– Ooo tak Polska – Walensa he?
– Aaaa, Polska …..hm, no tak.

Druga grupa to ściemniacze, to ci, którzy nic nie wiedzą, ale udają, że wiedzą.
– Polska, a tak, tak…. tam jest bardzo biednie.
– Ooo, Polska, moja sprzątaczka jest z Polski.
– Jak się tam jedzie, to na auto trzeba bardzo uważać.
– Ooo tak, Polska, tam jest bardzo zimno, prawda?
I chciałoby się jak pani Szymborska odpowiedzieć, że poeci mego kraju piszą w rękawicach. Nie twierdzę, że ich wcale nie zdejmują; jeżeli księżyc przygrzeje, to tak. Klasycy ryją soplem atramentu na przytupanych zaspach. Reszta, dekadenci, płaczą nad losem gwiazdkami ze śniegu. Kto chce się topić musi mieć siekierę do zrobienia przerębli. Jednak tak jak i ona odpowiadam – wcale nie i tylko uśmiecham się trochę smutniej. Na szczęście potem spotykam kogoś z grupy trzeciej.

Trzecia grupa to uświadomieni. To ci, którzy wiedzą. Wiedzą gdzie jest Polska, że Polacy nie piją na śniadanie wódki i że jest duże prawdopodobieństwo, że nie wszyscy Polacy jeżdżą kradzionymi samochodami. Wśród nich są tacy, którzy byli w Polsce na wakacjach, którzy wiedzą co to Zakopane, Wawel. Kto to Kopernik i że Maria Curie była też Skłodowską. Są tacy, którzy wiedzą co to bigos i kluski śląskie. Naprawdę są! Często są to ludzie, którzy w swej rodzinie mają Polaków, ale też tacy, którzy po prostu chcą wiedzieć. Swoje opinie opierają na podstawie tego, co sami widzieli i doświadczyli.

Niewiedza nie jest grzechem, choć jej brak może czasem irytować, chwilami nawet boleć.
Jesteśmy trochę inni, ale co z tego, to nam przecież nie przeszkadza. Zasadniczo człowiek nie sprzeciwia się grupom ani klasyfikacjom, obawia się tylko tego, że kilka cech, w szczególności tych bardzo negatywnych, stanie się pełną charakterystyką jego osoby.

Zawsze mogłoby być gorzej. Część rodziny męża pochodzi z Belfastu, dzięki czemu ludzie spodziewają się, że jeśli już nie należą do IRA i nie przechowują po łóżkiem materiałów wybuchowych, to przynajmniej znają kogoś takiego.

3.
Psychologia remontu

Nad tym trzeba się koniecznie zastanowić. Przeprowadzić dogłębne badania psychologiczne. Należy przebadać, przeanalizować i wyciągnąć wnioski; jak to jest z tymi remontami?

Jak za długo czegoś się w domu nie zmienia, to zaczyna człowieka nosić. Jak w końcu remont się zacznie, odchodzi się od zmysłów i ma się nadzieję, że koszmar szybko dobiegnie końca. Najpierw ogląda się próbki farb, tapety, meble i co tam jeszcze trzeba, w zależności od planowanego remontu. Potem, już po drugim dniu działań destrukcyjno- budowlanych, ma się serdecznie dość. Dom przypomina pole bitwy a pył można odnaleźć wszędzie, nawet w bębnie pralki automatycznej. Kiedy to się wreszcie skończy?!!

Mnie też już zaczyna nosić, chcę coś zmienić. Pewnie zbyt długo nie miałam bałaganu nie do ogarnięcia.

Przypomniał mi się nasz ostatni remont. Trzy tygodnie brodzenia w pyle, ale było warto. Do tej pracy zatrudniliśmy polskich specjalistów – wiadomo tańsi niż Holendrzy a robotę wykonają szybciej i często lepiej niż „tutejsi”. To byli bardzo sympatyczni młodzi ludzie z przyjacielskim nastawieniem do moich dzieci. To ważne, bo skoro spędzili w naszym domu trzy tygodnie, byli narażeni na plątanie się dwóch smyków między nogami a puszkami farby. Mnie też podobał się taki układ, bo precyzyjnie mogłam wyjaśnić, co chcę i jak to coś ma wyglądać. Jeśli coś wyszło nie tak, nie można było zwalić winy na trudności językowe. Ostatnio będąc w Polsce usłyszałam, że bardzo ciężko jest znaleźć tam dobrego specjalistę – budowlańca.
– Wszyscy są u was. Otrzymałam wyjaśnienie.

Któregoś dnia wdałam się w rozmowę z jednym z naszych budowlańców. Wymieniliśmy informacje skąd pochodzimy i czym się zajmujemy. Przyjemnie było powspominać. Powiedziałam, że studiuję w Holandii, on, że niedawno skończył studia w Polsce. W pierwszym momencie zdziwiłam się, bo należę do tej grupy ludzi, którzy uważają, że po studiach powinno się wykonywać inne zawody. Zrobiło mi się trochę nieswojo. Z lekką obawą zapytałam, jakie studia skończył.
– Filozofię. Odparł i odwrócił się plecami do mnie, zabierając się za malowanie kolejnej ściany.

To musiało być trudne. Sama świadomość, być może nie tak bardzo, ale brzmienie tych słów, usłyszenie własnego głosu wypowiadającego te słowa. Mnie też zrobiło się jakoś dziwnie. Nie chciałam pytać: dlaczego tak, dlaczego nie inaczej. Chyba nawet nie chciałam wiedzieć, dlaczego człowiek wykształcony musi zarabiać w taki sposób. Dlaczego nie siedzi i nie obmyśla jakiejś kolejnej teorii? Powinien w tytoniowym dymie i oparach alkoholu poszukiwać odpowiedzi na jakieś głęboko egzystencjalne pytania.

Widziałam, co robili ci młodzi ludzie u mnie w domu i w tym momencie zdałam sobie sprawę, że pewnie woleliby robić coś innego, gdzie indziej. To trochę jak w tej nowej piosence Iry: „chcieli, by co proste jest przyszło łatwo”. Wiem, że to nie jest pójście na łatwiznę. Na pewno nie jest. Nie może być! A co, jeśli to jest czasem jedyne wyjście. Czasem nie ma innego. Przecież czasem jest bardzo „ciężko łatwo żyć”.

4.
Mój rosyjski akcent

Byłam z córeczką na kolejnych zajęciach z baletu. Czteroletnie dziewczynki w baletkach wytwarzają wokół siebie jakąś magię. Coś tak niesamowicie eterycznego, że nie ma nawet chwili zwątpienia, że elfy faktycznie istnieją. Widzi się grupę Dzwoneczków i ma się wrażenie, że za chwilę przeniosą siebie i patrzących do Nibylandii. Gdzieś za rogiem napewno musi się kryć Piotruś Pan. Można patrzeć i patrzeć.

Niestety tydzień wcześniej mamy nie mogły zostać na całych zajęciach. Stojąc przed salą rozmawiałam z inną mamą. Rozmowa bardzo przyjemna, nagle zmieniła tor, gdy ona stwierdziła, że mam wyraźnie rosyjski akcent. Zdziwiłam się, bo przecież pochodzę z Polski, ale ja swojego akcentu nie słyszę, może i brzmi jak rosyjski.

Zaczęłam z nią rozmawiać, o „tamtych” krajach. To zawsze tak dziwnie brzmi. „Tamte” czyli jakie? A jeśli są „tamte”, to które są „te”? Znacznie gorsze jest jednak mówienie o krajach bloku wschodniego. Niech już lepiej będzie „tamte”. Słuchałam jej i zastanawiałam się skąd się bierze odwaga do przyznawania się, że tylu rzeczy się nie wie. Po co mówić, że nie ma się pojęcia o Czechach i niczego się z nimi nie kojarzy, że Rosja to zimna wojna a Polska to Wałęsa i Papież, reszty „tamtych” krajów nie ma. Bośnia, Serbia, Chorwacja, Bułgaria, Rumunia – te kraje gdzieś znikają.

Winą za niewiedzę obwinia się coś nieokreślonego wokół. Ręką należy wykonać okrężny ruch i stwierdzić, że tutaj się o tym nie wie. W Holandii jestem już na tyle długo, by wiedzieć, że nie wszyscy Holendrzy tak myślą. Spotkałam też wiele osób, które wiedziały; czasem tylko trochę a czasem bardzo dużo.

***

Trzy lata temu w szkole syna, komitet rodzicielski (lub jak to tu nazywają mamy grupowe), wymyślił, że na zakończenie roku szkolnego zorganizują imprezę, na której zostaną rozstawione stoiska gastronomiczne. Przy stoiskach będą stać mamy z różnych krajów i sprzedawać narodowe przysmaki. Prawdziwie wielokulturowa społeczność, jak to tu nazywają. W szkole wtedy były tylko dwie polskie mamy, wiec razem wzięłyśmy się za gotowanie. Razem z nami pichciły też mamy z Turcji, z Maroka i z Egiptu. Była mama z USA i z Francji.

Przyszykowałyśmy paszteciki, faworki i kompot z jabłek. Cały czas uspakajałyśmy się, że jak nam nie wyjdzie to i tak powiemy, że w polskiej tradycji to tak właśnie ma wyglądać. Na szczeście wszystko się udało. Zabawa była fantastyczna, jak powiada polskie przysłowie do ludzi trafia się „przez żołądek do serca”. Przyniosłam z domu lalkę w stroju krakowskim i posadziłam ją między pasztecikami a faworkami. Z boku naszego stolika powiewała flaga biało-czerwona a obok dzbanka z kompotem poważnie spoglądał w bok nasz piękny orzeł. Byłam dumna, szczególnie, że kolejka do naszego stoiska była bardzo długa. Rozmowy były przesympatyczne, choć czasem trochę dziwne. Ludzie chcieli wiedzieć, co jedzą, pytali i z jedzeniem w dłoni naprawdę słuchali. Sami opowiadali o tym, że znają bigos, ktoś wspomniał coś o pierogach. Inny pan z obrzydzeniem wykrzywił twarz na wspomnienie flaczków. Niezapomnę jednak jednej starszej Pani. Podeszła do nas i powiedziała po holendersku, że kiedyś była w Polsce i nagle zaczęła śpiewać.

Góralu, czy ci nie żal
Odchodzić od stron ojczystych

Pani nie rozumiała co śpiewa, mówiła, że nauczyła się tego w czasie wakacji.

Wtedy chyba pierwszy raz przekonałam się, że w Holandii są ludzie, którzy wiedzą o Polsce coś więcej. Nie koniecznie musi to być data powstania listopadowego. Czasem wystarczy, że nie wrzucają nas do worka z napisem „Oost-blok’ – Blok Wschodni.

Autor: Agnieszka Steur

OD REDAKCJI: 
Twoje reakcje opublikujemy. Przyślij e-mail na info@polonia.nl (maks. 400 słów), podaj: nazwisko i imię, wiek, jak długo mieszkasz w Holandii/jesteś poza krajem.

Opublikowane na portalu Polonia.NL 02.12.2008